Dziś będzie notka gościnna, mojej zacnej przyjaciółki, oburzonej reakcją fandomu na ostatnie wydarzenia. Prosiła, by podpisać ją "Chomik". Zapraszam do czytania tego, co ona ma do powiedzenia.
Na wstępie napiszę: nie jestem
bloggerką. O spocie Pyrkonowym napisano już chyba wszystko, z
każdej perspektywy i o każdej sekundzie; tego tematu poruszać nie
będę. Ale nie mogę dłużej milczeć na temat tego, co owy spot
wywołał.
Jak z optymistki stałam się feminazistką
Dla mnie początek dyskusji fandomowej
zaczął się pod oświadczeniem Mad-Artisans. Oświadczeniem
wyważonym, kulturalnym, nie obrażającym nikogo. Pod postem zaczęły
pojawiać się komentarze równie poruszonych członków i członkiń
fandomu. Komentarze w większości spokojne i rzeczowe. Na różnych
grupach, pod różnymi linkami, widziałam spokojne argumentowanie
czemu spot wywołał oburzenie i co z nim jest nie tak. Wtedy
optymistycznie pomyślałam: „ojej! Przyszła fala zmian. Być może
uda się zachować poziom!”, niestety bardzo szybko pojawiły się
oskarżenia o brak poczucia humoru, brak dystansu, „feminazizm” i
„waginofanatyzm”. Na osi czasu kolegi przeczytałam, że każda
kobieta, która uważa, że spot jest szkodliwy musi być grubym
bazylem, z bólem dupy z zazdrości.
(Komentarz z osi czasu innego
znajomego, autorstwa (o zgrozo!) kobiety: „MI tam się spot też
podoba i jakoś nie uderza, pewnie te wszystkie feministki i inne
ludki co tak hejtują zazdroszczą dziewczynie tak świetnego ciała
bo mają na dupsku cellulit od siedzenia przed kompem i pisania tych
durnych blogów.”)
Przy takiej ścianie i poziomie
wypowiedzi nie pozostaje mi nic innego jak załamać ręce w geście
rozpaczy. A chwilę później zakasać rękawy i spłodzić własny
wpis, bo czemu nie.
(Nie)poprawność polityczna i kość nie-zgody
Nie jestem zwolenniczką poprawności
politycznej. Nie mogłabym być, nie w moim środowisku pracy, bo
chłopaki szybko doprowadziliby mnie do białej gorączki. A, słowem
wyjaśnienia: żyję sobie swoim nerd dreamem – testuję gry video,
zarówno dedykowane sprzętowo, jak i cross-platform. W firmie
testerek jest mniej niż 10% i na co dzień spotykam się z dowcipami
o kuchni. Ale! Dowcipy zaczęły latać wtedy, kiedy dobrze się
poznaliśmy z teamem i chłopaki zauważyli, że mogą tak ze mną
pożartować, bo zawsze ich zripostuję i mamy z tego fun. Wszystko
ma swoje miejsce, czas i odbiorców. Bardzo popularnym argumentem
zaciekłych obrońców spotu jest to, że na plaży kobieta pokazuje
więcej niż w nieszczęsnym klipie. Tak, owszem. Ale to kwestia
„consent” – zgody, przyzwolenia. Bikini jest strojem na plażę;
podglądanie kobiety w bieliźnie, nawet bardziej zabudowanej niż
bikini nie jest już ok, bo nie ma owej zgody. Co to ma wspólnego z
(nie)poprawnością polityczną, moją pracą i tym, czemu mimo tak
dużej ilości mężczyzn i tekstów na poziomie podłogi nie czuję
się tam dyskryminowana? Kiedy żartujemy i przeginamy, a wszyscy
uczestnicy dają przyzwolenie – nikogo tym nie krzywdzimy, a chyba
właśnie o to chodzi. Gdy ktoś się zapędzi, to w trosce o dobrą
atmosferę przeprasza i stara się pamiętać o tym, by błędu nie
powtórzyć. W przypadku spotu nawet grzeczne zwrócenie uwagi
skończyło się radą by „zaaplikować sobie maść na ból dupy”.
Oh well, i nerd nerdowi wilkiem.
O co cały krzyk
Powiedzmy to głośno i wyraźnie: nie
przeszkadza nam nagość. Nie przeszkadzają nam larpowe role z
podtekstem. Nie przeszkadza nam erotyka. Ale we właściwym miejscu i
czasie. Przy zgodzie uczestników. Zgoda modelki z klipu to jedno, ja
i mi podobni mamy prawo nie dać zgody by traktowano nas jak idiotów,
pieniaczy, histeryczek i onanistów. Mamy prawo do szacunku.
Niech się wstydzi, ten kto widzi albo „bół dupy taki wielki”
Gdy stwierdziłam,
że czuję wewnętrzną potrzebę dorzucenia swoich trzech groszy do
dyskusji, w tym i po to, żeby pokazać znajomym, że ich wspieram,
zaczęłam dostawać nieprzyjemne wiadomości. Dowiedziałam się, że
narzucam cenzurę, że zaraz zacznę zakładać kobietom burki, że
jak mi się nie podoba, to po co oglądam. Że zawsze mogę wyłączyć.
Że moje „nie” jest bezsensownym krzykiem i w ogóle to po co
wprowadzam złą atmosferę. Nic nie budzi we mnie takiej
wściekłości, jak zamykanie mi ust na siłę i wmawianie intencji,
czy przez obcych, czy przez znajomych. Każda krytyka, nawet (a może
tym bardziej) taka konstruktywna i wyważona, zostaje koniec końców
podsumowana jako „ból dupy”, każde „nie” zostaje skwitowane
jako „bicie piany feministki”, a tłumaczenie czemu prymitywne
używanie nagości jako środka reklamowego jest prymitywne powoduje
stwierdzenie, że wszystkie jesteśmy brzydkie i zazdrosne. O losie.
Fandom nie jest seksistowski
Smutne jest to, że przy wszystkich
tych „brzydkich feministkach*”, którymi obrywam na prawo i lewo,
słyszę ciągle (również od kobiet), że fandom nie jest i nigdy
nie był seksistowski. Nie, to, że odbiera mi się prawo do
wyrażenia opinii i odżegnuje się mnie od czci i wiary wcale nie
jest seksistowskie. Reklamowanie renomowanej imprezy nagim ciałem
nie jest seksistowskie. Komentarze „kij z kostkami, chcę laskę do
biletu” nie są seksistowskie. Znajoma pouczyła mnie, że mimo iż
spot jest jaki jest, to zwracanie uwagi mija się z celem, bo
prymitywy mają swoje prawa. A gdzie MOJE, NASZE prawa? Feministki
tak bardzo za Kaukaz. Taki jad. Tak bardzo wszyscy ulegliśmy
waginofanatycznej poprawnościowo-politycznej manipulacji. Wow.
CHOMIK
(*Najbardziej bawi to chyba mojego męża
– feminazistka gotuje mu obiadki i jeszcze ciepłe zawozi do pracy.
Cóż za ironia!)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz