poGrywam Sobie
środa, 9 kwietnia 2014
Dawno, dawno temu...
Mam wrażenie że wyszło na to, że lepiej sobie radzę z robieniem i przeżywaniem burz w fandomie, niż z pisaniem o grach. No, ale burza była i minęła. Granie dwa razy w tygodniu zostało i chyba wolę jednak zostać przy opcji "pisanie o grach", niż fundować sobie powtórkę z tego szalonego czasu.
(Przy okazji- dobra nowina dla grających "po studencku": Paradox wywalił te beznadziejne świetlówki, wprowadził dodatkową, płatną wypożyczalnię gier zawiarającą takie cuda jak np. Zombiecide, Smallworld, Battlestar galactica czy Dixit. Ja się tym niemożebnie cieszę.)
Więc czas na... hm.... może nie recenzję, ale entuzjastyczną opinię: jestem fanką małej gry o tytule Dawno, Dawno Temu. To wyjątkowo urocza karcianka typu storytelling: układa się wspólnie baśń pełna księżniczek, wiedźm, zamków etc., a wygrywa osoba która doprowadzi historię do wylosowanego przez siebie końca. Bo końce, tak jak komponenty historii, się losuje.
Układamy więc w kilka osób jedną baśń: po kolei opowiadamy historię, zuzywając kolejne słowa z kart, z nadzieją że to właśnie do naszego końca uda nam sie doprowadzić. Sprawę utrudniają zasady dotyczące przerywania: gdy powie się na przykład "zamek", a ktoś inny ma kartę z zamkiem, może nam przerwać i w tym momencie przechwycić historię. Są też karty Przerwań: gdy pojawi się na stole karta z takim samym symbolem, jaki jest na karcie Przerwania, można przejąć kolejkę i zacząć opowiadać po swojemu.
Zabawa jest przednia, szczególnie jeżeli ekipa do grania ma postmodernistyczne zacięcie: zazwyczaj zaśmiewam się całą rozgrywkę i prawie nie przeszkadza mi że prawie zawsze ktoś na ostatniej prostej zabiera mi historię i wygrywa. Zdarzyło nam się już mieć w opowiadanych wątkach nekromantę mieszkającego w szklarni, księcia wychodzącego za mąż po ucieczce z wyspy leczącej z homoseksualizmu, tajemniczą cywlizację ludzi--pomidorów i księżniczkę która była taka silna i niezależna że sama uciekła do wieży i zamieszkała z trollem.
Karty są śliczne: ilustracje, obramowanie i napisy zdradzają dbałość o wykonanie. Cała gra zajmuje sredniej wielkości pudełko, bardzo poręczne. Nic nie stoi na przeszkodzie, by wrzucić je do torebki i rozegrać partyjkę albo dwie przed sesją erpega, tak na rozgrzewkę wyobraźni. Czas trwania jednaj historyjki? U nas nikt nie był na tyle uparty żeby wyszło nam dłużej niz kilka minut. Maksymalnie koło 10.
Podsumowując: bardzo sympatyczna, niewielka i poręczna gra. Gra się krótko, wesoło i niezobowiązująco. Trochę imprezówka, trochę niezły filler czy rozgrzewka przed sesją. Jeżeli sie tylko lubi/chociaż znosi baśniowe klimaty.
wtorek, 18 marca 2014
Jak z optymistki stałam się "feminazistą"- notka gościnna.
Dziś będzie notka gościnna, mojej zacnej przyjaciółki, oburzonej reakcją fandomu na ostatnie wydarzenia. Prosiła, by podpisać ją "Chomik". Zapraszam do czytania tego, co ona ma do powiedzenia.
Na wstępie napiszę: nie jestem
bloggerką. O spocie Pyrkonowym napisano już chyba wszystko, z
każdej perspektywy i o każdej sekundzie; tego tematu poruszać nie
będę. Ale nie mogę dłużej milczeć na temat tego, co owy spot
wywołał.
Jak z optymistki stałam się feminazistką
Dla mnie początek dyskusji fandomowej
zaczął się pod oświadczeniem Mad-Artisans. Oświadczeniem
wyważonym, kulturalnym, nie obrażającym nikogo. Pod postem zaczęły
pojawiać się komentarze równie poruszonych członków i członkiń
fandomu. Komentarze w większości spokojne i rzeczowe. Na różnych
grupach, pod różnymi linkami, widziałam spokojne argumentowanie
czemu spot wywołał oburzenie i co z nim jest nie tak. Wtedy
optymistycznie pomyślałam: „ojej! Przyszła fala zmian. Być może
uda się zachować poziom!”, niestety bardzo szybko pojawiły się
oskarżenia o brak poczucia humoru, brak dystansu, „feminazizm” i
„waginofanatyzm”. Na osi czasu kolegi przeczytałam, że każda
kobieta, która uważa, że spot jest szkodliwy musi być grubym
bazylem, z bólem dupy z zazdrości.
(Komentarz z osi czasu innego
znajomego, autorstwa (o zgrozo!) kobiety: „MI tam się spot też
podoba i jakoś nie uderza, pewnie te wszystkie feministki i inne
ludki co tak hejtują zazdroszczą dziewczynie tak świetnego ciała
bo mają na dupsku cellulit od siedzenia przed kompem i pisania tych
durnych blogów.”)
Przy takiej ścianie i poziomie
wypowiedzi nie pozostaje mi nic innego jak załamać ręce w geście
rozpaczy. A chwilę później zakasać rękawy i spłodzić własny
wpis, bo czemu nie.
(Nie)poprawność polityczna i kość nie-zgody
Nie jestem zwolenniczką poprawności
politycznej. Nie mogłabym być, nie w moim środowisku pracy, bo
chłopaki szybko doprowadziliby mnie do białej gorączki. A, słowem
wyjaśnienia: żyję sobie swoim nerd dreamem – testuję gry video,
zarówno dedykowane sprzętowo, jak i cross-platform. W firmie
testerek jest mniej niż 10% i na co dzień spotykam się z dowcipami
o kuchni. Ale! Dowcipy zaczęły latać wtedy, kiedy dobrze się
poznaliśmy z teamem i chłopaki zauważyli, że mogą tak ze mną
pożartować, bo zawsze ich zripostuję i mamy z tego fun. Wszystko
ma swoje miejsce, czas i odbiorców. Bardzo popularnym argumentem
zaciekłych obrońców spotu jest to, że na plaży kobieta pokazuje
więcej niż w nieszczęsnym klipie. Tak, owszem. Ale to kwestia
„consent” – zgody, przyzwolenia. Bikini jest strojem na plażę;
podglądanie kobiety w bieliźnie, nawet bardziej zabudowanej niż
bikini nie jest już ok, bo nie ma owej zgody. Co to ma wspólnego z
(nie)poprawnością polityczną, moją pracą i tym, czemu mimo tak
dużej ilości mężczyzn i tekstów na poziomie podłogi nie czuję
się tam dyskryminowana? Kiedy żartujemy i przeginamy, a wszyscy
uczestnicy dają przyzwolenie – nikogo tym nie krzywdzimy, a chyba
właśnie o to chodzi. Gdy ktoś się zapędzi, to w trosce o dobrą
atmosferę przeprasza i stara się pamiętać o tym, by błędu nie
powtórzyć. W przypadku spotu nawet grzeczne zwrócenie uwagi
skończyło się radą by „zaaplikować sobie maść na ból dupy”.
Oh well, i nerd nerdowi wilkiem.
O co cały krzyk
Powiedzmy to głośno i wyraźnie: nie
przeszkadza nam nagość. Nie przeszkadzają nam larpowe role z
podtekstem. Nie przeszkadza nam erotyka. Ale we właściwym miejscu i
czasie. Przy zgodzie uczestników. Zgoda modelki z klipu to jedno, ja
i mi podobni mamy prawo nie dać zgody by traktowano nas jak idiotów,
pieniaczy, histeryczek i onanistów. Mamy prawo do szacunku.
Niech się wstydzi, ten kto widzi albo „bół dupy taki wielki”
Gdy stwierdziłam,
że czuję wewnętrzną potrzebę dorzucenia swoich trzech groszy do
dyskusji, w tym i po to, żeby pokazać znajomym, że ich wspieram,
zaczęłam dostawać nieprzyjemne wiadomości. Dowiedziałam się, że
narzucam cenzurę, że zaraz zacznę zakładać kobietom burki, że
jak mi się nie podoba, to po co oglądam. Że zawsze mogę wyłączyć.
Że moje „nie” jest bezsensownym krzykiem i w ogóle to po co
wprowadzam złą atmosferę. Nic nie budzi we mnie takiej
wściekłości, jak zamykanie mi ust na siłę i wmawianie intencji,
czy przez obcych, czy przez znajomych. Każda krytyka, nawet (a może
tym bardziej) taka konstruktywna i wyważona, zostaje koniec końców
podsumowana jako „ból dupy”, każde „nie” zostaje skwitowane
jako „bicie piany feministki”, a tłumaczenie czemu prymitywne
używanie nagości jako środka reklamowego jest prymitywne powoduje
stwierdzenie, że wszystkie jesteśmy brzydkie i zazdrosne. O losie.
Fandom nie jest seksistowski
Smutne jest to, że przy wszystkich
tych „brzydkich feministkach*”, którymi obrywam na prawo i lewo,
słyszę ciągle (również od kobiet), że fandom nie jest i nigdy
nie był seksistowski. Nie, to, że odbiera mi się prawo do
wyrażenia opinii i odżegnuje się mnie od czci i wiary wcale nie
jest seksistowskie. Reklamowanie renomowanej imprezy nagim ciałem
nie jest seksistowskie. Komentarze „kij z kostkami, chcę laskę do
biletu” nie są seksistowskie. Znajoma pouczyła mnie, że mimo iż
spot jest jaki jest, to zwracanie uwagi mija się z celem, bo
prymitywy mają swoje prawa. A gdzie MOJE, NASZE prawa? Feministki
tak bardzo za Kaukaz. Taki jad. Tak bardzo wszyscy ulegliśmy
waginofanatycznej poprawnościowo-politycznej manipulacji. Wow.
CHOMIK
(*Najbardziej bawi to chyba mojego męża
– feminazistka gotuje mu obiadki i jeszcze ciepłe zawozi do pracy.
Cóż za ironia!)
niedziela, 16 marca 2014
Czemu nie jadę na Pyrkon
Dziś będzie krótko.
Pyrkon wystawił niedawno filmik reklamowy. Nie będę linkowac do badziewia, sama myśl o nabijaniu oglądalności tej reklamówki wywołuje u mnie wyrzuty sumienia i delikatne drgawki. Nie mam zamiaru chodzić po tej ziemi ze świadomością że przyczynię się do rozpowszechniania miernoty. Kto chce, ten znajdzie.
W czym problem? Filmik jest kilkuminutową produkcją z rodzaju soft porn: młoda kobieta rozbiera się, rozrzucając ubrania po mieszkaniu, zostawiając prowokacyjnie i zapraszająco stanik przed wejściem do łazienki, a następnie wchodzi nago do wanny i tarza się w plastikowych kostkach. No, zmysłowo sie ociera nagim ciałem o wannę pełną kostek. Wyciemnienie, loga sposorów i konwentu. Koniec.
A teraz pytanie: co to ma wspólnego z graniem? Z graczkami? Z fankami innych nerdzich rozrywek? Z samym konwentem, który jest generalnie imprezą kulturalną? Z tego co wiem, nie zostaje się graczką od pocierania sie kostkami, nawet jak sie ich zbierze kilkadziesiąt kilo, tak akurat żeby napełnić wannę. Ja na przykład musiałam poznać kilka tytułów gier, nauczyć się czym są podstawowe typy mechaniki i wciąż, nieustająco szukać nowych osób do wspólnej gry.
Ten filmik, poza gwarantowaną nominacją do chamleta, zapewnił niższe wpływy z biletów na Pyrkon, przedstawiając kobietę w kontekście nadchodzącego konwentu jako ozdobę, ładne ciało. Nie prelegentkę, uczestniczkę, cosplayerkę, graczkę, czytelniczkę komiksów czy fankę fantastyki- ciało. Do tego gołe ciało.
Słyszałam juz wiele deklaracji że to odstręcza od przyjazdu i w związku z tym dane osoby nie jadą.
Ja chciałam pojechać jako graczka i tylko graczka. Własny negliż i związane z tym konteksty zostawić na prywatne okazje i raczej dla siebie. Pomysł jechania na konwent, gdzie nawet dla orgów jestem tylko parą cycków do zabawania swym widokiem innch zupełnie mnie odrzuca. Tak przedstawili kobiecych uczestników na materiale promocyjnym w końcu. No, plus ściagnięte majtki. Materiały skierowane do uczestniczek? Nie tam, po co.
W takiej atmosferze na pewno nieprzyjemnie i problematycznie byłoby zgłaszać jakiekolwiek niedogodności- na przykład namolnego stalkera nie dającego spokoju, zboczonego macacza wyskakującego z łapami. Czy zgoła zgłosić molestowanie. Sorry, dla mnie ta reklamówka to ostrzeżenie z góry: kobieto, to nie miejsce dla ciebie. Nie mówię że ludzie na konwentach to dziki plebs- ale tacy też się zdarzają a ja chciałabym wiedzieć że ktoś czuwa nad tym żeby konwent także dla mnie był udany.
A tak...nie czułabym się tam bezpiecznie, skoro orgowie o istnieniu uczestniczek konwentu zapominają juz na etapie promocji. Nie wiadomo będzie, jak z obecnością kobiet poradzą sobie już na miejscu. Obawiam się że jeszcze gorzej.
(Słusznie mi się wydawało. radzę zajrzeć do tej notki po więcej informacji. Zgroza.)
Więc- gratuluję odpowiedzialnym za to osobom za strzał w stopę. Rację ma pewien komentator: konwenty to zabawa. Radziłabym więc wyjść z podstawówki i zrozumieć że rozmawianie i zabawa z dziewczynami to nie żaden obciach. Ja w tym roku na Pyrkon nie jadę, z zabawy wykluczono mnie już na starcie.
PS. Pardodia tego nieudanego spotu:
informacje nieoczywiste
środa, 26 lutego 2014
Troszkę o Arkham Horror
Gateway game to gra nadająca się do wprowadzania nią kogoś w temat gier planszowych w miarę bezboleśnie. Atrakcyjna, zachęcająca do wspólnej zabawy, posiadająca zasady i mechanikę, która nie odstraszy początkujących.
Generalnie: to gra na tyle fajna, by zachęcać do grania, na tyle prosta, by była przyjemna dla nowych graczy. Dośc jasne. A teraz... czas na odrobinę kontrowersji:Nie znam lepszego gateway game niż Arkham Horror. Może dlatego, że sama zostałam zachęcona do gier planszowych właśnie przez partie w ten tytuł i w sumie to był mój bilet do świata grania i przygodówek na planszy. Cóż, kooperacyjnych gier w sumie też, wcześniej nawet nie wiedziałam że można współpracować przeciwko grze.
Cenię bardzo ten tytuł mimo wielu cudownych cech jakie AH posiada:
- jest czasożerny jak podróż PKP z przesiadką (rekordowa moja partia to jakoś chyba sześć godzin)
- wymaga stołów mogących pomieścić klasyczną polską rodzinę 2+6 i dodatkowego stolika na karty
- rozkłada się go dłużej niż trwają niektóre ceremonie pogrzebowe
- ma mnóstwo dodatków z których każdy do góry zasad, wyjątków i rzeczy do spamiętania zawsze dorzuci dodatkowe trzy. Albo osiem.
- zawsze, ale to zawsze wybucha spór o zasady dla danej postaci, skończony wspólnym czytaniem FAQ gry
- i jeszcze kilka technicznych głupotek w rodzaju: motocykl pomaga w skradaniu się, a pożyczkę bankową spłaca się nawet z innych wymiarów.
Gra polega na poruszaniu się po Arkham drużyną badaczy: zbiera się ekwipunek, walczy z potworami, zamyka bramy do innych wymiarów, dokonuje się spotkań na lokacjach. Badacze mają wspólnego wroga, a jest nim dążący do przebudzenia się Przedwieczny i jego pomioty w postaci losowych potworów co chwlia pojawiających się na planszy. Przedwiecznych jest cały przekrój, badaczy całe stadko, każda rozgrywka jest od siebie wyraźnie inna. Dodatki ubogacają grę o nowe przedmioty, badaczy etc, a także dorzucają nowe lokacje takie jak Dunwitch czy Kingspot.
No, ale to kobyła trwająca cztery godziny, z mechanizmem grania wszyscy razem przeciw planszy. Więc czemu uważam że jest dobra na wprowadzenie? Ponieważ klimat. Mnóstwo zalewającego graczy posępnego klimatu, wylewającego się powodzią z kart wydarzeń, z historii postaci, z samej mechaniki rozgrywki, gdzie miasto coraz wyraźniej poddaje się panice i zniszczeniu dokonywanym przez nienaturalne i plugawe stwory. Badacze tracą poczytalność, sprzymierzeńcy potrafią ginąć, a potwory poza poruszaniem się na ulicach potrafią atakować tez i z powietrza. Aż chce się dokończyć tak budowaną historię, szczególnie że rozgrywka jest dynamiczna i emocjonująca. Dodatkowo... gra jest po prostu śliczna, od potężnych i majestatycznych przedstawień Przedwiecznych, aż do najmniej ważnego potwora czy karty z ekwipunkiem. wodą.
No i wytłumaczenie nowym graczom o co chodzi to około dziesięć minut i pokazanie im przykładowych ruchów, tłumacząc co się robi i dlaczego. Potem rozgrywka idzie płynnie, chociaż nie radziłabym oddalać się od instrukcji za bardzo. Tak na wszelki wypadek. I nie zaczynamy ze wszystkimi dodatkami na raz.
Arkham Horror potrafi dać wiele, wiele satysfakcji i zapewnić wiele, wiele udanych godzin nad stołem. Bawiłam się przy nim dużo raz. Totalnie polecam, totalnie zachęcam do spróbowania się w walce z pradawnym złem. Kolejne przygodówki to będzie tylko kwestia czasu.
niedziela, 23 lutego 2014
GRANIE PO STUDENCKU
Planszówki często są hobby kolekcjonerskim, to wie każdy. Wielki zbiór tytułów, dbanie by nie zniszczyć komponentów, koniecznośc posiadania gry u siebie. Wiadomo. Da się jednak jeszcze inaczej: po studencku, z artystyczną biedą dekadenta. Można bardziej niż na gry, położyć nacisk na społeczny i towarzyski aspekt gier planszowych, o własnym zbiorku na całą szafę dopiero marzyć.
Lekcja z tego? Po pierwsze: duma
zawsze zubaża nas finansowo i jest przereklamowana.
Po drugie: można dalej mieć
planszówki, nie mając miejsca, gier ani żadnej specjalnej paczki
do grania. Trzeba się tylko zaprzyjaźnić z nietypowymi rozwiązaniami.
Poznałam grającego buca i
kolejną paczkę, z której wyleciałam, na przykład.
I absolutnie cudowny sklep z grami,
gdzie właściciele sami organizują planszówki regularnie co
tydzień z najbardziej cudowną, domową atmosferą.
Także całe mnóstwo innych nowych osób, przedstawianych przez znajomych czy poznanych gdzieniegdziebądź.
Także całe mnóstwo innych nowych osób, przedstawianych przez znajomych czy poznanych gdzieniegdziebądź.
Byłam na trzech konwentach, nawet
jeśli jeden zakończył się katastrofą. Dowiedziałam się o wielu
innych knajpach gdzie wystawione są gry, tak że nie byłam już
ograniczona do Paradoxu z tym jego kiepskim oświetleniem i
niepowtarzalnym aromatem Nerda w stylu Classic*.
Właśnie: Paradox był pierwszym
miejscem, które kojarzyłam że ma jakąś tam ogólnodostępną
biblioteczkę gier. Nawet jeśli w tamtym czasie pamiętałam tylko
że mają tam Munchkina bo kiedyś grałam przy wódce z kumplem,
kumpelą i jakimś Mariuszem.
Więc pierwsze spotkanie zrobiłam właśnie tam. Na początku odezwali się
ludzie, którzy co prawda nie grali wcześniej, albo grali mało.
Potem zachęceni, zaczęli przychodzić kolejni. Kolega z LO
niewidziany od kilku lat? Obecna dziewczyna mojego byłego
przyjaciela? Dwójka niegdysiejszych kumpli mojej kumpeli? Zaczęli
przychodzić naprawdę różni ludzie. Trzeba było tylko nawyknąć do myśli że zazwyczaj będą raczej prostsze gry i zawsze będzie trzeba komuś tłumaczyć instrukcję.
I tak się potoczyło... piętnaście
cotygodniowych spotkań i dalej.
„Nie posiadam żadnych gier u siebie”
to żaden argument by nie organizować spotkań i nie grać w te
drogie gry planszowe (są bardzodrogie jak na studencką kieszeń, fakt). To tylko znaczy, że masz do dyspozycji
największą biblioteczkę gier w mieście. Wszystkie gry z
wypożyczalni w kawiarniach, pubach, klubach, z otwartych
spotkaniach planszowych, obecne w stowarzyszeniach i na konwentach- są twoje i
ogranicza cie jedynie wybór, które tytuły gier z możliwych
zestawów wybierzesz na dane spotkanie.
Ciągle trzymam się tego założenia,
z odkrytą później modyfikacją: zawsze znajdzie się ktoś, kto z
chęcią przyniesie swoją własną, ulubioną grę na spotkanie
jeśli go zaprosisz i zapytasz. (I tak pokochałam Spartacusa.: Blood
& Treachery oraz Posiadłość Szaleństwa).
Na pewno jeszcze wrócę do tematu
„gdzie” grać, botemat jest rozległy, no i na pewno nie jestem jedyną, zaangażowaną w
granie, bez kolekcjonerskiego zacięcia,. A raczej: nie mogącą sobie
na kolekcjonerskie zacięcie na razie pozwolić.
*Nerd w stylu Classic totalnie
przespał modę na typowo eskapistyczne i introwertyczne rozrywki
jaka teraz trwa, zbierając coraz większe żniwo. Wciąż obstaje
przy Bastionie Społecznego Piętna, pieczołowicie dbając by nadal
odstręczać wyglądem, zachowaniem i stosunkiem do kobiet. Gatunek
wymierający wyjątkowo powoli, reformujący się do Nowszej Fali
jeszcze powolniej.
Nowsza Fala wychowała się podczas
boomu na fantastykę i nie posiada już tak jątrzącego poczucia
bycia odszczepieńcem, więc nie kultywuje zwyczajów i rytuałów
odszczepieńczych takich jak niechęć do mydła i nie traktowanie
kobiet jak równych im istot ludzkich.
piątek, 21 lutego 2014
ŹLI GRACZE
Najgorsze podstępne typy graczy
(klasyfikacja osobista oraz osobliwa)
Wiadomo jest, że nikt nie lubi graczy
którzy zjadają karty. Jedzą barszcz nad grą. Zaniedbują higienę.
Nie umieją przegrywać. Ale to czysta amatorka w psuciu zabawy w
porównaniu z typami które przyjdzie mi wymienić. Ci są jeszcze
gorsi. Podstępni. Śliscy. Często nawet gracze nie wiedzą co
zepsuło im zabawę przy stole, taki kunszt posiadają. Tacy ludzie
to krzyż pański dla każdego organizatora planszówek:
Desperat klasyczny
Tak, organizuję otwarte planszówki,
jeśli tylko ten dziki chaos na trzy stoliki w knajpie i sześć
godzin zechce się nazwać organizacją. I te proste karcianki z
pierwszych dwóch godzin zechce się nazwać planszówką.
Nie, to nie jest rezerwuar darmowych i
łatwo przystępnych znajomych dla ciebie skoro masz problem ze
znajdowaniem przyjaciół. Więc przestań mnie pytać, czy przyjdą
jakieś nowe osoby, czy zaproszę ludzi do twojego domu. I męczyć
że bardzo chciałbyś poznać jakieś towarzystwo.
Planszówki to okazja dla takiej osoby
do poznania ludzi; samymi grami
i rozrywką przy stole Desperat nie interesuje się w ogóle, albo w
stopniu miernym. Swoim brakiem zainteresowania
potrafi rozpieprzyć nawet mile zapowiadające się spotkanie, bo
przecież wszyscy lubimy grać z kimś nieobecnym i nieogarniętym, ale za
to bardzo bardzo przyjacielskim (aż do granic narzucania się).
Nie mówiąc już, że nikt nie lubi
być traktowany jako źródło pożądanych przez kogoś zasobów, a w takiej roli ustawia on organizatora.
Desperat wyrafinowany
Ten typ posiada irytujące wady
klasycznego Desperata ale chociaż faktycznie interesuje się grami.
Tu już nie chodzi o samo towarzystwo, ale o łatwą do zdobycia
ekipę do grania bez konieczności uzgadniania czegokolwiek samemu
czy nawet o brak konieczności spraszania i przekonywania do siebie
graczy. Gdy jasno wytyczy mu się granice, można go uznać za
spacyfikowanego i nieszkodliwego. W przypadkach krytycznych będzie
próbował zrobić swój znak firmowy z twoich zamkniętych,
towarzyskich spotkań albo skłóci cię z graczami jakich uzna za
odpowiednich ekskluzywnie dla niego.
Wdzięczny podrywacz
Bywa z niego dobry gracz,
zainteresowany tematem, nawet do siebie kiedyś na granie zaprosi i
będzie posiadał fajne tytuły.
Za to zawsze będzie zainteresowany
kiedy przyjdą koleżanki, i czemu ich tak mało, albo czemu ta ładna
jest akurat zajęta i czy następnym razem będą jakieś ładne i
wolne. Znałam typ Wdzięcznego Podrywacza który każdą rozmowę
zagajał w ten czy inny sposób o kobiety, które chciałby poznać
przede mnie. Widać mało znałam koleżanek lubiących gry
planszowe, bo po jakimś czasie stwierdził że kontakt ze mną mu
już niepotrzebny.
Zawsze Szczęśliwy Imprezowicz
To ten osobnik, który stwierdzi
podczas rozgrywki że jest dużo ciekawszych rzeczy do robienia.
Całowanie się. Oglądanie teledysków. Pogaduchy w kuchni. Papieros
na dworzu. Tańce do muzyki. Omówienie ostatnich sześciu anegdot
ze swojego życia- wraz z dygresjami. W ten czy inny sposób będzie
wprowadzał w swoje rozrywki innych graczy i o dokończeniu partii
można zapomnieć. Poznałam mistrza, który nie pozwolił nam dokończyć w tak poważną grę jak Dixit.
Przyznaję, byłam pod wrażeniem że w
ogóle tak się da.
Wielkie Małe Ego
Osobnik z tego rodzaju uwielbia
podtekst. Podobnie jak subtelność i sieci społeczne, co zwykle
manifestuje się w wynalezieniu sobie ofiary na wieczór i rzucanie
obraźliwych i złośliwych tekstów przez całe spotkanie, co w jego
mniemaniu jest subtelną ironią. Której nauczył się na
internetowych forach.
Niszczyciel lekkiej i miłej atmosfery
przy graniu, podobnie jak mistrzem ironii bywa tez mistrzem puenty:
w przypadku gdy zostanie nakryty na zbyt oczywistym chamstwie z
chęcią sprowadzi wszystko do cudzej nieumiejętności
łapania dystansu do siebie i zabawy. Dla organizatora czysty
koszmar, więc zawsze unikałam zapraszania ludzi tego typu. Ze
wszystkich Podstępnych Typów Złego Gracza są najłatwiejsi do
wykrycia. Na szczęście.
Oczywistym jest że istnieją także typy mieszane, mające dzięki temu podwójną moc siania destrukcji, zgrozy i chaosu, zsyłania nieszczęść na najbliższą okolicę i współgraczy.
Tak samo jak oczywistym jest, że
lista na pewno kiedyś ulegnie poszerzeniu, bo wiary w ludzkie
możliwości stanowczo nigdy mi nie brakowało. I żyłki
ryzykantki: przy ciągłym wciąganiu w hobby nowych osób i
poznawaniu coraz to nowych grających ekip inaczej się chyba nie da,
jak uznać to za społeczną wersję rosyjskiej ruletki, gdzie czasem
zamiast metaforycznego „naboju” w bębenku trafia się ładunek
termonuklearny.
I to jest piękne i straszne w planszówkach, i za to je kocham.
czwartek, 20 lutego 2014
JESTEM DZIEWCZYNĄ, JESTEM NERDEM
Właściwie starczyłoby powiedzieć: jestem nerdem.
Bywam niechlujna, poświęcam sporo czasu na swoje hobby i naprawdę potrzebuję co najmniej jednego dnia w tygodniu, zwanego Dniem Na Komiksy. Sama długo irytowałam się na dziewczyny zgrywające się na przysłowiowego kwiatka w polu chwastów podkreślających że „dziewczyna TEŻ się może interesować”, skłonne do budowania sobie na tej podstawie poczucia oryginalności orz wyjątkowości Bo Nie Są Jak Inne Dziewczyny. Wkurzały mnie blogi gdzie często już w tytule była mocno podkreślona płeć autorki. Nie trzeba dodawać niepotrzebnie kategorii kobiety ani tego specjalnie akcentować przecież rzadko kiedy moja płeć cokolwiek ma do moich zainteresowań ani do tego, jak się nimi cieszę... prawda?
W sumie prawda. Albo pół prawdy. Bo
o ile faktycznie o ile na dwóch różnych kierunkach studiów od
razu udawało mi się dość szybko zidentyfikować i zakumplować z ludźmi których bawił ten sam standardowy zestaw
co mnie- anime, komiks, gry, fantastyka- o ile nie mam zazwyczaj
problemów z przyjmowaniem któregoś mojego hobby przez innych...tak
czasem są pewne... zastanawiające epizody.
- Nie jestem pewna, czy zostałabym odseparowana od pierwszej ekipy z którą zagrałam w planszówki, gdybym była facetem. Podekscytowana zakupem jakiejś totalnie głupiej komiksowej historyjki zostałam uznana za irytującą, bezczelnie obnoszącą się i niepotrzebnie afiszującą się z zainteresowaniem które nikogo nie obchodziło. Tak, to towarzystwo bardzo lubiło komiksy ale jak widać niewiasty powinny znać swoje miejsce i być dyskretniejsze.
- Nie wiem, czy pewien grający kolega potrzebowałby mnie tak samo gdyby nie to, że zapraszając mnie na kolejne rozgrywki Arkham Horror dopytywał się czy następnym razem przedstawię mu jakieś nowe koleżanki.
Na pewno zaś nie zerwałabym trzech
znajomości nad planszą już przy innej okazji, kiedy to koledzy
weszli w pogawędkę na temat mojej urody i seksualnej dostępności.
A mogli pogadać o strategiach na zwycięstwo.
I tak dalej, i tak dalej. Aż do
wniosku, że tak długo będzie przyzwolenie na nieodpowiednie
zachowania wobec kobiet w środowisku, jak długo nie będziemy
widoczne i jak długo nie wyznaczymy że to także nasze miejsce.
Dziewczyny od zaznaczania płci w tytule miały trochę racji . Warto
pokazywać że nie wszyscy fani planszówek, komiksów, fantastyki
czy erpegów to dojrzewający chłopcy. My też tu jesteśmy. Nie
musimy przystosowywać się do norm zachowań dojrzewających
chłopców, ani ich przejmować.
Więc... jestem nerdem. Jestem kobietą.
A to mój pierwszy post na bloga.
Subskrybuj:
Posty (Atom)